Nasza historia w skrócie
nasze wesele w stodole
Kiedy planowałam ślub z moim mężem marzyłam o tym, by nasze wesele miało miejsce w ciepły, letni dzień w otoczonej zielenią stodole. Miało być dużo bieli, drewna i polnych kwiatów. Moja sukienka miała być prosta, z bawełnianego muślinu, subtelnie wykończona mereżką i haftami stylizowanymi na folkowe, na głowie miałam mieć wianek… Grzegorz miał mieć dżinsy lub lniane spodnie i lekką, lnianą białą koszulę. Może szelki? Oboje mieliśmy iść w trampkach. Takie pomieszanie tradycji, współczesności i na pewno wszystko w luźnym, niezobowiązującym klimacie.
Nic z tego nie wyszło, bo ślub w końcu wzięliśmy zimą, w brzydkim powiatowym urzędzie, bo urzędnicy wtedy nie chcieli udzielać ich poza USC a zamiast wesela zrobiliśmy sylwestrową kolację dla najbliższych – wściekłych (szczególnie dziadkowie), że nie powiedzieliśmy im, iż zaproszenie na domowego sylwestra jest tak naprawdę zaproszeniem na nasz ślub.
pomysł na życie
Wiele lat później rozmawiałyśmy z koleżanką o tym, jak mogłybyśmy zmienić swoje życie – ja wtedy miałam już za sobą przepracowane kilkanaście lat w korporacjach w działach marketingu i PR a Kasia, z którą nieraz współpracowałam zlecając jej eventy, od lat prowadziła swoją agencję. Obie – niezależnie od siebie – wróciłyśmy z wakacji z pomysłam…na robienie fajnych rzeczy w stodole!! Ale to właśnie Kasia przypomniała mi o moim starym marzeniu – weselu w stodole.
I tak, od słowa do słowa, zaczęłam szukać budynku drewnianej stodoły by – kompletnie nieświadoma przepisów prawa budowlanego – przenieść ją w pobliże Warszawy, postawić na nowo i zacząć spełniać swoje marzenia po wielokroć 😊
rób, to co kochasz…
Opatrzność chyba miała nad nami litość, bo pewnego październikowego dnia znalazłam na popularnym portalu ogłoszenie o sprzedaży stodoły na deski. Pojechałam i choć dzień był deszczowy, to… zakochałam się w tym miejscu. W tym dawno już opuszczonym i niemożebnie zarośniętym gospodarstwie był potencjał. Kasia podzieliła entuzjazm a Grzegorz, który jest superzdolnym i łebskim facetem o ogromie zdolności i umiejętności, mimo początkowych obaw, wszedł w ten projekt i po pół roku – od wiosny do jesieni – niemal codziennej pracy miejsce, które nazwaliśmy Stodoła Czereśniowy Sad było niemal gotowe. Niemal, bo tak naprawdę nigdy nie będzie do końca gotowe – cały czas coś tam zmieniamy, unowocześniamy, docinamy lub dosadzamy…
W trakcie restauracji nie tylko pomagałam Grzegorzowi jako przynieś-podaj-pozamiataj, ale także uczyłam się kompletnie nowych dla mnie rzeczy: social mediów, profilu naszego klienta, tego jak napisać ofertę i przekonać ludzi, by “kupili’ miejsce na wesele, które wtedy istniało bardziej w naszych wizjach, niż rzeczywistości. Mająca artystyczną duszę i olbrzymie wyczucie estetyczne Kasia zajęła się tym, by wszystkie wnętrza wyglądały pięknie.
I tak już od kilku dobrych lat wakacje zajmuje nam robienie najpiękniejszych imprez jakie można sobie wyobrazić – ślubów i wesel. Jeśli do tego dodamy fantastyczne pary, ich cudownych gości, radosną intencję wszystkich, którzy do nas przyjeżdżają oraz sam klimat miejsca to powiem krótko: mamy idealną pracę, której nawet nie możemy nazwać pracą!
Ania